Czas jaki upłynął od ostatniego postu do daty zamieszczenia tego, który właśnie czytasz najlepiej świadczy jak życie weryfikuje nasze plany. Moi wspaniali prowadzący i profesorowie zadbali bym nie miał zbyt dużo czasu na nudę i trwonienie czasu na imprezach. Stąd taaaaki przestuj. W wolnych chwilach udało mi się jednak popełnić dla mojej Lubej giezło, kaptur, pasek, podwiązki, jałmużniczkę i suknie spodnią z krótkim rękawem w kroju cotte simple. Wszystko w ramach świątecznego podarunku:) W czasie przerwy bożonarodzeniowej urzeczywistnieniu zaczęły ulegać projekty noża „biesiadnego” oraz przeszywanicy z przełomu XIV i XV wieku. Starałem się jak najwięcej uwiecznić z tych poczynań na fotografiach więc mam nadzieje, że już niedługo trochę porad i wskazówek pojawi się na blogu. Muszę się też trochę opanować z projektami mieczy świetlnych i strojów stylizowanych LOTR, bo mi życia nie starczy;D Ale do rzeczy.
Już dawno się pojawiały, a ostatnio się nasilają głosy, iż koncepcja turnieju jako weekendowych zjazdów pozbawionych koni rycerzy sponsorowanych przez miasto/gminę/województwo/sołectwo/sklepy/firmy (niepotrzebne skreślić; resztę podkreślić) walczących i strzelających z łuku ku uciesze gawiedzi, by potem uchlać się po niesamowitej inscenizacji jak pospolite nieroby, powinna zostać zarzucona na rzecz zamkniętych, ultramegahipersuperhistorycznych wypraw, obozowisk itp. Wyobraźmy sobie sytuację, że likwidujemy turystów z Grunwaldu i Wolina, zamykamy grody i burzymy zamki. To tak jakby strzelić sobie w przysłowiową piętę. Turniej to świetny przykład symbiozy, dokładnie protokoopercaji mocno zabarwionej mutualizmem. O co chodzi? O pieniądze – jak zwykle gdy nie wiadomo o co chodzi. Otóż założywszy kiedyś system, że moje średniowiecze zarabia na moje średniowiecze zawiodłem się okropnie. Większość z nas to młodzi ludzie, studenci, uczniowie i raczej nie mamy nieograniczonych funduszy na takowe hobby jakim jest odtwórstwo. Kolejna grupa to pracownicy średniego szczebla kariery zawodowej, czasem zamożniejsi; czasem nie. Tylko mała garstka wysokiej klasy rzemieślników-handlarzy i ludzi posiadających znaczne majątki i nadania z racji spadku i stanowiska wysoko w hierarchii społecznej stanowi nas, odtwórców. Wyżywienie, ostatnimi czasy zwrot kosztów dojazdu, nagrody pieniężne i rzeczowe zapewnione przez organizatorów – bez tego wielu odtwórców, wiele bractw nie wystartowało by z działalnością. Dodatkowo turniej stwarza możliwość handlu na kramach, zarabiania kuglarstwem, żebrania itp.
Kolejny aspekt to dydaktyka. Nie raz słyszę, że chyba mijam się z powołaniem kiedy opowiadam odwiedzającym stanowisko łucznicze o technologii wytwarzania łuków, technice strzelania itp., że powinienem to uczynić zawodem, a nie tylko hobby. Takie przekazywanie informacji daje mi nie lada satysfakcję, a komu ja bym pobajdurzył w dzikich ostępach puszczy, maszerując z kompanem, który wie to samo, a i często więcej;D Taką formę, bijącą na głowę atrakcyjnością przekazu informacji nauczanie historii w szkołach, mają inscenizacje oblężeń i inne temu podobne „performensy”. Pozwalając sobie na małą dygresję stanę w tym miejscu w obronie tych, którzy dają pokazy dla firm, szkół, muzeów, osób prywatnych itp. Dlaczego nie czerpać korzyści materialnych z robienia tego co się lubi wzorem muzyków, malarzy, rzeźbiarzy? To analogiczne sytuacje. Ktoś kiedyś powiedział, że dla szkół, to z powołania niesienia informacji za darmoszkę powinno się odczyniać spektakle. Setki godzin na forach, w książkach, przy szyciu, kuciu, snycerstwie lub ciężko pracując na wypłatę i niszczenie sprzętu np. podczas walk to wystarczające akty powołania. Nie zawsze też pieniądze są formą zapłaty, zezwolenia, pomoc i opieka prawna, użyczenia sprzętu, sali, pomieszczeń to inne wymierne korzyści pokazów. Nie ma w tym nic złego póki nie popadnie się w hipokryzje, oszczerstwa i wzorem wspomnianych muzyków –zwykłą sprzedajność.
Doszukując się przyczyn organizacji turnieju w średniowieczu łatwo można podbudować zasadność historyczną tego rodzaju eventów. Turniej stanowił zmagania mężnych rycerzy ku ogólnej uciesze gawiedzi, zarówno plebejskiej jak i tej o nieco bardziej błękitnej krwi. Tak jest i dziś. Jest to okazja do sprawdzenia się, do rywalizacji; obecnie nie tylko w fechtunku i joustingu, ale i łucznictwie, girach plebejskich, biegach dam i innych, a wszystko to ku satysfakcji gapiów, widzów, rajców miast i naszej własnej. Jak już wspomniałem – to swego rodzaju symbioza. Samorząd kupuje za wyżywienia, miejscówkę, nagrody, sprzęt od odtwórców przedstawienie, które ma zadowolić mieszkańców. Proste.
Nie jestem przeciwnikiem izolowanych od ludzi z zewnątrz imprez, wypraw, obozowisk. Jestem raczej ich propagatorem. Turnieje otwarte, że tak to ujmę, jak i imprezy zamknięte, ich drogi rozwoju właściwie, powinny biec w jednej płaszczyźnie jako równoległe linie proste, z zwyżkową tendencją względem osi jakości.
PS Dosiego!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz