3.01.2012

Nie taki turniej straszny, jak go malują.

Czas jaki upłynął od ostatniego postu do daty zamieszczenia tego, który właśnie czytasz najlepiej świadczy jak życie weryfikuje nasze plany. Moi wspaniali prowadzący i profesorowie zadbali bym nie miał zbyt dużo czasu na nudę i trwonienie czasu na imprezach. Stąd taaaaki przestuj.  W wolnych chwilach udało mi się jednak popełnić dla mojej Lubej giezło, kaptur, pasek, podwiązki, jałmużniczkę i suknie spodnią z krótkim rękawem w kroju cotte simple.  Wszystko w ramach świątecznego podarunku:)  W czasie przerwy bożonarodzeniowej urzeczywistnieniu  zaczęły ulegać projekty noża „biesiadnego”  oraz przeszywanicy z przełomu XIV i XV wieku.  Starałem się jak najwięcej uwiecznić z tych poczynań na fotografiach więc mam nadzieje, że już niedługo trochę porad i wskazówek pojawi się na blogu. Muszę się też trochę opanować z projektami mieczy świetlnych i strojów stylizowanych LOTR, bo mi życia nie starczy;D Ale do rzeczy.


Już dawno  się pojawiały, a ostatnio się nasilają głosy, iż koncepcja turnieju jako weekendowych zjazdów pozbawionych koni rycerzy sponsorowanych przez miasto/gminę/województwo/sołectwo/sklepy/firmy (niepotrzebne skreślić; resztę podkreślić) walczących i strzelających z łuku ku uciesze gawiedzi, by potem uchlać się po niesamowitej inscenizacji jak pospolite nieroby, powinna zostać zarzucona na rzecz zamkniętych, ultramegahipersuperhistorycznych wypraw, obozowisk itp.  Wyobraźmy sobie sytuację, że likwidujemy turystów z Grunwaldu i Wolina, zamykamy grody i burzymy zamki.  To tak jakby strzelić sobie w przysłowiową piętę. Turniej to świetny przykład symbiozy, dokładnie protokoopercaji mocno zabarwionej mutualizmem. O co chodzi? O pieniądze – jak zwykle gdy nie wiadomo o co chodzi. Otóż założywszy kiedyś system, że moje średniowiecze zarabia na moje średniowiecze zawiodłem się okropnie. Większość z nas to młodzi ludzie, studenci, uczniowie i raczej nie mamy nieograniczonych funduszy na takowe hobby jakim jest odtwórstwo. Kolejna grupa to pracownicy średniego szczebla kariery zawodowej, czasem zamożniejsi;  czasem nie. Tylko mała garstka wysokiej klasy rzemieślników-handlarzy i ludzi posiadających znaczne majątki i nadania z racji spadku i stanowiska wysoko w hierarchii społecznej stanowi nas, odtwórców.  Wyżywienie, ostatnimi czasy zwrot kosztów dojazdu, nagrody pieniężne i rzeczowe zapewnione przez organizatorów – bez tego wielu odtwórców, wiele bractw nie wystartowało by z działalnością. Dodatkowo turniej stwarza możliwość handlu na kramach, zarabiania kuglarstwem, żebrania itp.

Kolejny aspekt to dydaktyka. Nie raz słyszę, że chyba mijam się z powołaniem kiedy opowiadam odwiedzającym stanowisko łucznicze o technologii wytwarzania łuków, technice strzelania itp., że powinienem to uczynić zawodem, a nie tylko hobby. Takie przekazywanie informacji daje mi nie lada satysfakcję, a komu ja bym pobajdurzył w dzikich ostępach puszczy, maszerując z kompanem, który wie to samo, a i często więcej;D  Taką formę, bijącą na głowę atrakcyjnością przekazu informacji nauczanie historii w szkołach, mają inscenizacje oblężeń i inne temu podobne „performensy”. Pozwalając sobie na małą dygresję stanę w tym miejscu w obronie tych, którzy dają pokazy dla firm, szkół, muzeów, osób prywatnych itp. Dlaczego nie czerpać korzyści materialnych z robienia tego co się lubi wzorem muzyków, malarzy, rzeźbiarzy? To analogiczne sytuacje. Ktoś kiedyś powiedział, że dla szkół, to z powołania niesienia informacji za darmoszkę powinno się odczyniać spektakle. Setki godzin na forach, w książkach, przy szyciu, kuciu, snycerstwie lub ciężko pracując na wypłatę i niszczenie sprzętu np. podczas  walk to wystarczające akty powołania. Nie zawsze też pieniądze są formą zapłaty, zezwolenia, pomoc i opieka prawna, użyczenia sprzętu, sali, pomieszczeń to inne wymierne korzyści pokazów. Nie ma w tym nic złego póki nie popadnie się w hipokryzje, oszczerstwa i wzorem wspomnianych muzyków –zwykłą sprzedajność.

Doszukując się przyczyn organizacji turnieju w średniowieczu łatwo można podbudować zasadność historyczną tego rodzaju eventów. Turniej stanowił zmagania mężnych rycerzy ku ogólnej uciesze gawiedzi, zarówno plebejskiej jak i tej o nieco bardziej błękitnej krwi. Tak jest i dziś. Jest to okazja do sprawdzenia się, do rywalizacji; obecnie nie tylko w fechtunku i joustingu, ale i łucznictwie, girach plebejskich, biegach dam i innych, a wszystko to ku satysfakcji gapiów, widzów, rajców miast i naszej własnej. Jak już wspomniałem – to swego rodzaju symbioza. Samorząd kupuje za wyżywienia, miejscówkę, nagrody, sprzęt od odtwórców przedstawienie, które ma zadowolić mieszkańców. Proste.

Nie jestem przeciwnikiem izolowanych od ludzi z zewnątrz imprez, wypraw, obozowisk. Jestem raczej ich propagatorem. Turnieje otwarte, że tak to ujmę, jak i imprezy zamknięte, ich drogi rozwoju właściwie, powinny biec w jednej płaszczyźnie jako równoległe linie proste, z zwyżkową tendencją względem osi jakości.

PS Dosiego!!!

23.10.2011

Medieval News!!!

                                                                                   *
                                                                                   *

Medieval style comes back to Fashion!!!

*Jeno surkot to czy garnache, dyć na drugie nie z mała przykrótkawe byłoby, ah?

17.10.2011

Średniowieczny bidon bukłakiem zwany.

Materiał:
- skóra 2 mm, roślinnie garbowana; dostarczona przez: www.institorium.pl Skóra takowa na większe bukłaki się słabo nadaje; na takie do 1 litra – w sam raz. Cena: 105 zł za m2
- dratwa lniana, bielona (na szwach); zwykła  dratwa lniana – sznurek.
- wosk pszczeli; bezpośrednio od pszczelarzy przed okresem skupu można kupić za 15zł/kg

Najpierw wykrój – bez tego ciężko. Ja swój zrobiłem tak od ręki, z tym, że wyrysowałem najpierw jedną stronę, a potem przez złożenie kartki na pół odrysowałem od niej drugą. Jak mamy wykrój przykładamy i odrysowujemy… I właśnie. Starać się należy unikać wszelkich długopisów, cienkopisów, nawet ołówków. Jeśli nie zetniemy miejsc z atramentem to przy moczeniu nam wszystko zapaprze, a i dostać się może do płynów; ślady po ołówku również się rozmazują i brudzą. Najlepszym rozwiązaniem jest metalowy rylec – o cyrkiel raczej nie trudno w Polsce;) Kiedy mamy wycięte obie polówki składamy je mizdrą („zamszową”, od mięsną stroną) do siebie. Teraz przydałby się drugi wykrój który wyznaczałby nam linię szwów. Równie dobrze można linię poprowadzić odręcznie. Tutaj już na pewno nie może być mowy o jakichkolwiek atramentach. Odległość  szwu od krawędzi dla tego rozmiaru bukłaków to jakieś 5-7 mm.
Ścieg. Najodpowiedniejszym jest tak zwany „na dwie igły" (patrz http://wojmir.pl/techniques.htm) Do takiego szycia niezbędne jest j szydło. Tym przyrządem musimy robić otwory tak co około 3-4mm i przekładać igły raz z jednej, raz z drugiej strony.  Nie ma jednak konieczności przeszywania w jednym czasie dwoma igłami. Można najpierw przeszyć w jedną, a następnie w drugą stronę. Bardzo ważne jest każdorazowe mocne zaciąganie nitki i dobre jej nawoskowanie – woskiem pszczelim oczywiście. Nader często ujawniała mi się nadludzka jakaś krzepa i zrywałem nić, dlatego szyłem podwójną. Warto jednak wspomóc się pewnym węzełkiem przy szyciu pojedynczą nitką:

 Nie widać tego na zdjęciu ale węzełki na końcach nici są schowane pomiędzy dwoma warstwami skóry. Zakańczając przeciągamy po prostu igłę tylko przez jedną warstwę – tak jest estetyczniej.
Kiedy bukłak mamy w całości przeszyty namaczamy go w wodzie. Temperatura pokojowa.  30-60 min. Do namoczonego pojemnika wsypujemy piasek – najlepiej jak najdrobniejszy, a tu wystarcza zwykły żółty. Wspomagałem się tutaj lejkiem i patykiem, którym ugniata się i rozpycha piasek aby bukłak „napęczniał”. Zostawiamy do wyschnięcia. Wysypujemy piasek i dalej suszymy. Nie ma potrzeby wygrzewania skóry w piekarniku – przyspiesza to tylko wysychanie; łatwo jednak przypiec nasz bukłak, a i w epoce nie uświadczysz kuchenek gazowych. Owe „zapiekanie” może się przydać przy wlewaniu wosku, wtedy skóra ma nieco wyższą temp. i lepiej chłonie rozgrzany wosk. Niemniej jednak bez piekarnika da się obyć.
Rozgrzewamy wosk. Metoda „łaźni wodnej” (naczynie z wodą na ogniu, a w nim naczynie z woskiem) jest bezpieczna, ale bardzo długo to trwa. Wkładając bezpośrednio wosk do garnka na ogniu można się spodziewać pryskania i przypalania, ale mi się w ten sposób udało. Kiedy wosk zaczyna tylko wrzeć wlewamy, pomagając sobie lejkiem, pewnym i szybkim ruchem sporą jego ilość do środka. Zatykamy wcześniej już dopasowanym mniej więcej korkiem i potrząsamy… przechylamy… kołyszemy… Wszystko by wosk jak najlepiej, najdokładniej pokrył wnętrze. Przy jasnych skórach łatwo zauważyć gdzie nie dotarł jeszcze wosk – te miejsca są po prostu jaśniejsze. Póki jeszcze wosk jest  bardzo ciepły i nie zastygł wylewamy jego nadmiar (najlepiej do miski z wodą; ze ścianek metalowych, szklanych itp. ciężko schodzi) oraz czym prędzej wtykamy korek. Najlepiej by był wykonany – wytoczony/wystrugany -  z drzewa liściastego, niestety autor mojego nie pamiętał dokładnie z jakiego go wykonał, nie mniej na pewno było liściaste. Jak już bukłak przestygnie wyciągamy korek i zalewamy zimną wodą. Zatykamy i sprawdzamy szczelność. Ja uszczelniałem poprzez pokrywanie dodatkową warstwą wosku szyjki przy użycia pędzla. Nie woskowałem korka. Można ewentualnie zrobić  nim rowek bliżej szerszego końca i weń „wcisnąć” wosk.
Sznurek do zawieszenia wykonałem z dratwy przez jej skręcenia metodami powroźniczymi: skręcamy mocno dwie nitki, aż pojawią się grudki-węzełki; składamy na pół nie puszczając całości i powoli od miejsca złożenia pozwalamy by się sam skręcał. Przekładamy przez otwór w skórze i a)związujemy na supeł; b)robimy supełek na końcu; c) składamy do siebie i robimy owijkę jak na cięciwie. Nie ma potrzeby obszywania otworów; utwardzone woskiem wytrzymają przy takich pojemnościach.
 Jakoś tak się złożyło, że bukłak z tego wykroju ma niemal idealnie pojemność 0,5l. Pod linkiem więcej zdjęć i wykrój: 

2.10.2011

Powitać!

Nie jestem archeologiem ani historykiem; nie jestem wieloletnim wyjadaczem Ruchu Rycerskiego; nie połknąłem setek opracowań/książek/ikonografii; nie mam kozackiego aparatu i nie trzaskam wypasionych fotek; postów moich na "rekonstruktorskich" forach jak dotąd nie uświadczysz; więc po co mam prowadzić bloga? A tak się składa, że mam parę pomysłów; trochę rzeczy sam wykonałem; posiadłem odrobinę wiedzy; po głowie chodzi mi też parę nieprzyjemnie krytycznych słów pod adresem pewnych osób, zachowań, zjawisk, wypowiedzi itp. Ktoś mi powie "A moda teraz na blogi." - prawda, ale i też moda na wpisy dla wpisów; na niekonstruktywną krytykę niezagrożoną atakiem forumowiczów; na nieudane próby tworzenia blogów na wzór zagranicznych, angielskich, francuskich czy skandynawskich rekonstruktorów. Czy się tego ustrzegę na swoim małym Hyde Parku? Nie wiem, czas pokaże, i pomimo jego braku mam sporo chęci i zapału by trochę wam się sprzedać, trochę pomóc i trochę pokrzyczeć. Ot taki będzie sobie blog...